Moja historia z Lifewave

„Słuchaj jest fajny temat, warto się spotkać”. Ki diabeł? No jak trzeba, to trzeba. Słucham, wewnętrzny sceptyk rozsiada się wygodnie i rusza do akcji. Co to jest? Jakby było takie cudowne, to wszyscy by tego używali. Czyżby to był jakiś MLM? Ja nie chcę żadnych MLMów!

ALE. Testy kinezjologiczne wykonywane na mnie dają mi odczuć, że coś się zmieniło. Pewnie jakaś sugestia. Ale po oklejeniu jakby inaczej. Wracamy co domu. Siadam do komputera. No kurde, zdecydowanie inaczej – cały kark i ramiona rozluźnione. Adwokat diabła: pewnie fajne spotkanie było, to się rozluźniłem. Albo i coś w tym jest.

Grzebię w Internecie. Ściągam instrukcję do IceWave (bioelektrody redukujące ból i stany zapalne ALE działające na przyczynę a nie usuwające objaw). „Oklej zgodnie z protokołem. Jeśli ból nie zmaleje o 50% i więcej w przeciągu 30 sekund – zmień oklejenie” – czytam. Co? 30 sek.? Ktoś mnie tutaj chce zrobić w trąbę albo kogoś wcześniej w nią zrobili.

Ale faktom ciężko zaprzeczyć  - kark i ramiona rozluźnione, jakiś taki spokój po tym oklejeniu. Dobra, zamawiam zestaw – trzeba ugryźć temat.

Zestaw przyszedł. Nikogo nic nie boli, także czekamy na okazję do testów. Ja zaczynam detoks tzw. 5 dniowy 3 rodzajami  bioelektrod. Ale o tym później.

Dwa dni później małżonka własna „się zlitowała” i zgłosiła ból w plecach w okolicach łopatki. Jako kochający mąż ucieszyłem się z okazji do przetestowania działania. Instrukcja w rękę i lecimy. Pierwsze oklejenie – nic. Drugie oklejenie – nic. Trzecie oklejenie – zero zmian. „No pięknie” – myślę. Ładnie wtopiłem. Ściema jakaś. Ale dobra, jadę konsekwentnie zgodnie z instrukcją. Czwarte oklejenie i po 20 sek. Żona mówi  „nie boli”. Inteligentnie zapytałem: „Co? Jak to nie boli?”. „No przestało. Zupełnie.” – pamiętam dokładnie jakby to było dziś.

No i co z tym dalej zrobić? Hmmm…. Pieniądze wydane - to pewnie placebo zadziałało, a nie jakieś plastry. Potrzebny „pacjent 0”. Ktoś, kto nic nie będzie wiedział wcześniej, o co chodzi z tymi plastrami – pomyślałem.

Wszechświat słucha i odpowiada ;-). Dwa dni później moja Mama zapowiedziała się z przyjazdem do Wrocławia. Podczas rozmowy wspominała, że ją kolano boli i ma problem z chodzeniem. Umówiliśmy się pod Halą Stulecia. Oczywiście nic wcześniej jej nie mówiłem. Jak się spotkaliśmy poprosiłem, żeby usiadła na ławce i wyciągnąłem plastry. Oczywiście stwierdziła, że co to, nie trzeba, ja nie potrzebuję itd. Nie zważając na - w sumie nie tak silne - protesty przykleiłem plastry na kolanie na przestrzał. Poprosiłem mamę, żeby przeszła się  kawałek. I co, nie będzie boleć? – spytała. Nie wiem, właśnie chcę sprawdzić. – odpowiedziałem.

O ile wcześniej idąc na spotkanie z nami widocznie utykała na lewą nogę (odciążała ją idąc) to teraz startując z ławki szła całkiem równo. Przeszła kawałek, odwróciła się i z wyrazem pełnego zdumienia na twarzy zapytała – co to jest? A boli? – zapytałem. – Nie, ból minął.

Żeby dodać smaczku do tej relacji musieliśmy do końca dnia wołać – Mama, poczekaj bo Bartek (wówczas 3 latek) nie nadąża. Jak ból minął Mama włączyła nadbieg 😉

No i teraz to dopiero miałem zagwozdkę. Co z tym zrobić? Może to faktycznie działa? Dobra, jedna jaskółka wiosny nie czyni. Sprawdźmy kiedy NIE zadziała. Tak zaczęła się moja prawie 3 miesięczna misja 😉 pt. kiedy to nie zadziała. Oklejałem wszystkie osoby, które wpadły mi pod rękę a sygnalizowały, że coś je boli. Nawet kurier, którego kleiłem dosłownie w drzwiach mieszkania. Nie miał szans uniknąć testu, gdyż przez domofon prosił o pomoc z wniesieniem paczki, bo nadwyrężył sobie łokieć dzień wcześniej. Niecałe 5 minut i ból przeszedł.

I tak dobre 40 osób. Chyba jedna czy 2 osoby nie zarejestrowały zmiany. Osoby miały bioelektrody przyklejone średnio 30-40 minut. Czyli zyskałem osobiste doświadczenie, że to rzeczywiście działa.

I co byś zrobił na moim miejscu, ha?

Zanim napiszę co ja zrobiłem, wróćmy na chwilę do rozpoczętego tzw. detoksu „5 dniowego” (łącznie 3 tygodnie). 3 rodzaje bioelektrod (dwie na dzień, jedna na noc). W zasadzie od drugiego dnia piłem wodę jak smok. Byłem w stanie wypić pół litra wody i za parę minut miałem suche usta. Oczywiście kursowałem toaleta – wodopój. Niezliczoną ilość razy.

Coś oprócz tego? -  zapytasz. A i owszem. Akurat końcówka tego detoksu zbiegła się ze zmianą garderoby na jesienną. Nigdy nie można było o mnie powiedzieć, że jestem gruby czy przy sobie ale ku mojemu (i nie tylko mojemu) zdumieniu zgubiłem 6cm w pasie. Tak o, bez ćwiczeń, bez zmiany diety. Do tego faktycznie odczuwałem zwiększony poziom energii. No i odzywające się co i rusz zatoki wreszcie dały sobie spokój. Mała rzecz a cieszy. Jeśli od czasu do czasu albo przewlekle masz je zatkane, to wiesz o czym piszę.

I mniej więcej w tym okresie naturalnie pojawiło się przekonanie oparte na moim osobistym doświadczeniu – to działa. Zadałem sobie pytanie – skoro faktycznie to działa tak jak działa, to komu by się to przydało? Komu potrzebne by była redukcja bólu, stresu czy wspomożenie organizmu w powrocie do zdrowia?

I jedna po drugiej przypominały mi się kolejne osoby, którym coś takiego radykalnie może pomóc w zmianie jakości życia na plus.

I co z tym dalej?

Ok technologia jest super, w sumie - potrzebuje ją każdy. Nawet wiem z własnego doświadczenia, że działa.

Cofnijmy się na chwilę w czasie. Rok wcześniej, zanim poznałem LifeWave, moja babcia odeszła na nowotwór z potężnymi zmianami w okolicach szczęki. O ile nie wiem w jakim stopniu można by było zahamować rozwój choroby i zmian – bo tego w sumie nigdy nie wiadomo, to po swoich doświadczeniach jestem pewny na 120%, że można było oszczędzić jej mnóstwo bólu i cierpienia.

Jak sobie to uświadomiłem, to podjąłem decyzję, że opowiem o możliwościach tej technologii każdemu. Bo każdy z nas ma kogoś z bliskich albo dalszych znajomych, którym chciałby zredukować ból, obniżyć stres, zwiększyć energię czy po prostu zadbać, aby organizm wrócił do swoich ustawień fabrycznych.

(W żaden sposób nie namawiam na zastępowanie leczenia stosowaniem LifeWave. Zachęcam do rozważenia stosowanie tej technologii jako coś, co wspomaga organizm w powrocie do równowagi. Przy okazji IceWave jest zarejestrowane jako produkt medyczny klasy 1, czyli coś, co pomaga w leczeniu. Są również przeprowadzone badania z podwójną ślepą próbą na 100 osobach przez światowego specjalistę w leczeniu bólu wykazujące bardzo wysoką skuteczność IceWave.)

Jeśli czytając ten tekst podjąłeś decyzję, że warto przyjrzeć się tematowi – to super. Jeśli uważasz, że to jeszcze nie dla Ciebie – też dobrze. Miej tylko w pamięci, że jest coś takiego i jakby ktoś potrzebował – skieruj go do mnie.

Możesz zostawić swój mail na który wyślę Ci dodatkowe informacje o projekcie LifeWave i moich doświadczeniach:

Jeśli chcesz się ze mną skontaktować albo dołączyć do mojego zespołu - skorzystaj z kontakt.

Co zrobiłem z tym, że to MLM być może zapytasz (oprócz tego, że mnie odstraszało na początku). No cóż, to dalszy ciąg historii, na który zapraszam tutaj.

 

 

 

Ale, ale… Przecież to MLM!?

No właśnie została jedna kwestia. Na początku, gdy jeszcze nie znałem produktów, to aktywnie dopytywałem – Ale to nie jest MLM? Bo jak nie chcę żadnych MLM. – zastrzegałem się.

Grzesiu stwierdził – olej MLM, przyjrzyj się produktowi. No w sumie – co mam do stracenia.

MLM kojarzył mi się z wręcz namolnym namawianiem do zakupów jakichś starterów i wciskaniem, że jak takowy zakupię i wykonam jakąś pracę albo i w zasadzie bez niej, to za chwilę zostanę milionerem. (pewnie jak część z ludzi kupiłem starter w jednym z MLM dawno temu i na tym się skończyło – więc w sumie ciężko, żebym inaczej myślał o MLM).

Okazało się, że część osób, które usłyszała o moich doświadczeniach zdecydowała się zakupić pakiety. Dla mnie to zaowocowało prowizją wypłaconą przez firmę. W zasadzie to prowizja za mówienie o moich doświadczeniach i udostępnienie kuponu rabatowego na zakupy dla innych osób. Fajnie.

Może ten MLM nie taki straszny jak go malują? – pomyślałem. Ale to osobna historia.